poniedziałek, 20 grudnia 2010

Zimowo przedświątecznie

W telegraficznym skrócie (dla odmiany):
Zima trzyma :) W większe mrozy konie chodzą na padoki krócej, bo zdarzyło się już zamarznięcie poideł w kilku boksach wskutek wyziębienia stajni. Za to codziennie stępują w karuzeli ok. 40-50 min.

Pojawiła się nowa osoba chętna do wsiadania. Ewa zapoznała się ze stepującym kontuzjowanym Stefanem:

.. oraz z będącym w rozruchu Bolero:

a także z leniwym emerytem Sekretem (tu brak zdjęcia). 
Fajnie :)

Poza tym transporty z sianem czasem nie dojeżdżają, i trzeba organizować transport zastępczy:

a ponadto czasem grzęźnie się samemu :

A dzień krótki...

Ot, zima!

czwartek, 16 grudnia 2010

Malwina czyli koń bojowy

Rozpoczynamy cykl opowieści o naszych kopytnych...
Na pierwszy ogień kl. Malwina nn/śl, ur. 1989

Malwina to pierwszy i niemal legendarny koń Damiana. Trafiła do niego  w wieku ok. 5 lat. Skarogniada NN z hodowli terenowej, w bardzo dobrym tzw. starym typie ślązaka: ma wzorcowy pokrój. Jako źrebak została sprezentowana swemu pierwszemu właścicielowi P., który sam był nastoletnim początkującym. Wspólna nauka dwojga od zera przebiegała burzliwie. Pewnie wiekowi klubowicze TKKF Hubert pamiętają jak P. uczył Malwinkę ciągów... W każdym razie już w młodym wieku ustaliły się podstawowe cechy kobyłki, które do dziś się nie zmieniły. Dyskusyjne jest, czy są one wynikiem błędów w szkoleniu i opiece czy efektem wrodzonych skłonności.

Przede wszystkim, jak twierdzi brat Damiana:
To jest aż prawie że niemożliwe, że jakakolwiek istota na ziemi mogłaby być definiowana wyłącznie przez pożywienie. A Malwina jest. Można by próbować napisać książkę o niej i to nic nie da. Ale tylko wspomni się o jedzeniu i już wie się wszystko.
Malwina istnieje po to, by jeść, a właściwie pożerać. Trudno to opisać, ale dam kilka przykładów. Malwinka rzucająca się 3 razy dziennie na jedzenie tak gwałtownie, że trzeba uważać na palce dając siano. Malwinka w oczekiwaniu na swój owies wystawiająca z boksu paszczę, z której leje się ślina . Malwinka na padoku szarżująca z rozpędu na nieszczęśnika zbierającego kamienie - ma wiadro! Malwinka stojąca na uwiązie, pożarłszy wszystko w zasięgu paszczy i przednich nóg, precyzyjnie podgarnia kłaczek siana tylną nogą w kierunku przedniej, a potem do pyska. Malwinka na czele ogromnego stada prowadząca je w pole kukurydzy po wyłamaniu płotu (Chwalimierz 1999). Itd, itd... Ciekawe, że niepospolita inteligencja tego konia jest zawieszana w momencie samego ataku na pożywienie  - patrz nauka karuzeli. Czasem myślę, że Malwina powinna urodzić się drapieżnikiem.
Wbrew pozorom nie była głodzona, a przynajmniej od kiedy ją znamy. Przeciwnie, prawie zawsze ma lekką nadwagę. Zresztą potrafiła by wyżyć na miotle prawdopodobnie - nie gardząc przy tym stajennym na drugim końcu kija ;)
Bo druga cecha Malwinki to groźny wygląd. Jak chce - a chce prawie zawsze - wygląda jak wściekłość w końskiej skórze. Wystarczy się zbliżyć i natychmiast Malwina przybiera maskę mordercy: uszy przyklejone do szyi, dzikie oko, błyskawicznie sięgająca w kierunku człowieka kłapiąca (dosłownie!) paszcza, ostrzegawczo uniesiona przednia noga. Nieważne, czy dwunóg jest kochajacym właścicielem, mniej kochającą żoną właściciela, obcą osobą czy stajennym z wiadrem owsa. "Odejdź pokurczu bo zabiję i zostaw mi to żarcie!" Oto w skrócie komunikat wysyłany przez tego miłego konia. Jednak po bliższym poznaniu można się przekonać, że maska mordercy to odruch bezwarunkowy, nad którym Malwinka (chyba) nie panuje. Gdy zignorujemy ostrzeżenie o śmierci, okazuje się, że konia można poklepać, podrapać, wyczyścić bez większych problemów. Wyjąwszy przypadki gdy ktoś się boi, oraz gdy Malwina... ma kaprys (pamiętne ślady na brzuchu Michała z czasów obozu na Gniewie. Pokazywał je jako blizny po rekinie).  Lata pracy nie zmieniły tego a tylko złagodziły. Teraz odruch zredukował się do oczu i uszu.
Nie wiemy kiedy koń się tego nauczył.  Bo raczej nie mógł się taki urodzić. Ale córka Malwinki dopóki nie została odsadzona, miała ten sam nawyk kulenia uszu na ludzi, naśladując matkę. Więc może i matka Malwiny była jakoś znarowiona.
Wiemy jednak niestety o nieodpowiedzialnych (łagodnie mówiąc) pomysłach umyślnego drażnienia z początków kontaktów Malwiny z ludźmi. Nie bez znaczenia jest kwestia obsługi stajennej przez mniej doświadczonych lub mniej odważnych ludzi. Zawsze można było się zorientować po jej zachowaniu jak jest traktowana. Najlepszą opiekę (prócz oczywiście obecnej, czyli samego właściciela) miała w KS Pieńki, gdzie Agnieszka bardzo ją polubiła.

Malwinę cechuje także dość rozwiązły tryb życia w znaczeniu dosłownym. Trudno przeoczyć dni gdy się grzeje. A gdy w młodszym wieku stała w punkcie kopulacyjnym, słynęła z nieprzemijającej chęci na bliższy kontakt z płcią przeciwną - grzała się nonstop przez miesiąc.

Pominąwszy maniery stajenne, Malwinka pod siodłem jest fantastyczna. Duża i ciężka, zawsze bardzo miękko nosiła i była cudownie miękka w pysku, ponadto karna na pomoce, odważna i posłuszna. Gdy przeszło się gehennę kontaktów naziemnych, to po włożeniu nogi w strzemię następowała nagroda - przyjemność z jazdy. Wspaniale pracowało się z nią na pokazach. Żadnej nerwowości, brykania, po prostu spokojne wykonywanie zadań. Poprowadzenie grupy koni w ciemnościach przy blasku pochodni przebijając się w morzu wściekle hałasującej ciężkozbrojnej piechoty - proszę bardzo. Samotny przejazd przez centrum Warszawy z husarzem i skrzydłami na grzbiecie - no problem. Malwinka była wspaniała i żaden koń nie pracował tak jak ona. Jedyne co się nie udało, to próby oprzęgania, jeszcze w TKKF Hubert. Skończyło się na niebezpiecznej sytuacji i prób nie ponawiano.

Niestety już w wieku 10 lat pojawiały się problemy zdrowotne. Najpierw syndrom trzeszczkowy, który zelżał po kilku sezonach odstawienia na trawę. Potem ze zmiennym szczęściem koń był wdrażany w lekką pracę, lecz pojawiły się zwyrodnienia stawu koronowego przedniej nogi, dające o sobie znać po dziś dzień.  Obecnie pani seniorka, wyglądająca zresztą jak zwykle na okaz zdrowia,  króluje na pastwiskach, ignorując zaloty adorującego ją od lat folblucika. Czasem z rzadka przypomina sobie stare pokazowe czasy, gdy trzeba zagrać coś, co wymaga tylko dostojnej prezencji w stępie.

Niepowtarzalna indywidualność!

Z Malwiną przez lata - zdjęcia.

czwartek, 9 grudnia 2010

Karuzela start

Wreszcie ruszyła karuzela!
Zatem jest to także świetna okazja by zainaugurować wpis na blogu :)

Karuzela jest boksowa, na 4 konie, niezadaszona.
Tor to równa zamarznięta murawa, odśnieżona i wysypana nawozem. Wiosną zdecydujemy czy tor będzie piaskowy czy żwirowo-ziemny, a może coś jeszcze innego.
Ponieważ używamy tylko jednego tempa, na stęp, to na razie sterowanie jest w najprostszej wersji: ręczne. Zmieniamy kierunek co kilkanaście minut.

Koniem oblatywaczem został Ekspres, który utwierdził nas, że przegrody zdecydowanie powinny być podpięte do prądu. Po uzupełnieniu tego szczegółu Ekspres odnalazł w sobie talent do bardzo pilnego stępa.
Następnego dnia z karuzelą zapoznali się kolejni użytkownicy.
Stefan od dawna był oswajany poprzez prowadzanie w ręku w uruchomionej maszynie. Puszczony luzem zachowywał się przyzwoicie. Całe szczęście, bo dla niego im więcej stępa, tym lepiej - w tym cała nadzieja na powrót do zdrowia.
Sekret zdaje się miał już do czynienia z karuzelą w swoim życiu, ponieważ potraktował ją jako oczywistość.
Bolero dzięki napięciu w przegrodach też odnalazł się w systemie.
Daktylowi nauka zajęła dwa razy więcej czasu niż innym, co nie jest niczym dziwnym.
Okazuje się, że najgorzej zachowuje się śląska emerytka Malwina, która jak wiadomo ma w życiu jeden priorytet: żywność. Skoro pod nogami jest nawóz, to skąd wiadomo, że nie zapodziało się w nim gdzieś jakieś jedno smaczne źdźbło słomy? I wtedy właśnie Malwinka jest zaskakiwana przegrodą. Cykl powtarza się raz na pół okrążenia... Tak to łakomstwo zaślepia nawet najtęższe końskie umysły.

Konie uczą się szanowania przegród, my - różnych technicznych nowości. Na przykład, że w czas silnego wiatru karuzela chodzi tylko w jedną stronę, z wiatrem ;). Albo, że wyłapanie z wnętrza karuzeli i wyprowadzenie kolejno czterech koni, będąc w pojedynkę, to nie jest taka zupełnie łatwa sprawa.

Cieszymy się bardzo z nowej "zabawki".