czwartek, 7 listopada 2013

Noc listopadowa z uszkami

Odbudowuję starą dobrą znajomość z koniem o imieniu Stefan. Bardzo to wyjątkowe zwierzę, a w dodatku mam z nim same miłe i lekkie wspomnienia. Żadnych traum, życiowych skoków na głowę. Jest dla mnie jakiś taki cały łagodny. Na ten moment wręcz wymarzony.

Wyjątkowe jest już samo to, że po tej strasznej kontuzji znów jest sprawny.
Co prawda wsiadam na niego z mieszaniną radości i ostrożności, ale wygląda na to, że wszystko działa.
Dagmara rok jeździła na nim głównie w tereny. I nic. No to chyba rozsądnie dawkowana gimnastyka i budowanie mięśni nie zaszkodzi. Oczywiście wszystko super ostrożnie. Aha, i niebawem przyjdzie pora na lekkie odchudzenie. Nie można zmuszać do biegania kogoś, kto ma nadwagę a w dodatku niedawno odrośniętą nogę...


Na pamiątkę tych kolejnych-pierwszych dni ze Stefanem mam bardzo złej jakości zdjęcia.
Dwa pierwsze to screeny, za to widać mniej więcej kto na kim siedzi i kto tu jest gruby:




Trzecie jest zrobione nie dość, że kalkulatorem, to w dodatku o godzinie 19. To dlatego, że o 7 nie było komu zostać z dziećmi.. więc zdesperowana matka wsiadła po zmroku.

Ale i tak omalże-poprawne ruszenie kłusem z miejsca na ósemce udało się przynajmniej raz. Bardzo miła jazda.

Ten koń to zupełne przeciwieństwo Sekreta.
To nie zmienia faktu, że praca z nim jest zawsze przyjemnością.

Mam ogromną nadzieję, że właściciele będą mi go dalej udostępniać.
A może kiedyś sami zaczną regularnie wsiadać i cieszyć się jego elastycznością i przepuszczalnością?
Chociaż tak naprawdę, to spacery po łące, które im obecnie wystarczają, też są strasznie fajne.
Może mi za jakiś czas też będą wystarczać spacery - na razie coś mnie po staremu ciągnie na plac.

Fajnie siedzieć znów na koniu.