sobota, 14 maja 2011

Ostatnia już sprawa.

To ostatnia rzecz jaką mogłam zrobić dla Sekreta. Potrzebowałam tego, żeby postawić kropkę na końcu wspólnej historii.
I aby zwalczyć dręczące mnie wątpliwości. Koniowi nic nie dolegało, ale może coś przeoczyliśmy. Może jakieś sytuacje z niedawnej przeszłości można by teraz interpretować inaczej niż zostało to zrobione.
Dlatego poprosiłam o rozmowę dr. Okońskiego, któremu  jestem ogromnie wdzięczna za poświęcony mi czas i uwagę. To bardzo doświadczony lekarz i mamy do niego pełne zaufanie.
Wysłuchał mojej relacji z ostatnich miesięcy, dni, godzin - zachowanie, zwyczaje, drobiazgi. I powiedział: "Każdy pacjent wciąż uczy mnie czegoś nowego. Nie ma dwóch takich samych przypadków a zgłębiając je wyciągamy wnioski na przyszłość. Tutaj jednak nie da się wyciągnąć żadnego wniosku. Nic z tego co się działo nie było żadną wskazówką, żadną przesłanką."

Mam też niezwykle serdeczną odpowiedź profesora Billa J. Johnsona z Uniwerstytetu Oklahoma, którą wysłał mi dosłownie w kilka godzin po tym, gdy otrzymał mojego maila z zapytaniem. Nazwisko profesora Johnsona znalazłam przeglądając amerykańskie publikacje na temat problemów układu krążenia u koni.

Więcej nie możemy zrobić. Oprócz próby zaakceptowania śmierci, także nagłej, jako części życia.

niedziela, 8 maja 2011

Pożegnanie Sekreta.

Od dawna miałam gotowy tekst o Sekrecie, nie wiem czemu tak zwlekałam z wklejeniem go tutaj.
Teraz ukaże tu się jako wspomnienie.


Sekret, mój Sekret,  odszedł dziś rano niespodziewanie na serce, w wieku 17 lat.


Trudno nam się pozbierać. Spędziliśmy z nim i jego pomysłami czternaście długich lat.
Był moim prezentem zaręczynowym. Całym moim jeździectwem - plany, marzenia, mikrosukcesy.

Miał dobre życie i krótką śmierć. Zaskoczył nas zupełnie - był w świetnej formie, dzień wcześniej brykał na jeździe, galopował po pastwisku. Rano rżał do owsa. Teraz, wieczorem, jest tylko wspomnieniem.

Jesteśmy mu wdzięczni za wspólne lata. Nauczył nas kilku rzeczy.
Galopuj teraz ile chcesz, mały...

Dziękujemy Gosi i Mikołajowi za dobre serce i pomoc. I Ninie - że tak pięknie w niego uwierzyła.

Malwina jest osowiała i wciąż nasłuchuje. 


Zdjęcia z niedawnej przeszłości....
"wał. Sekret xx, ur 1994

Sekret trafił do nas przez zbieg okoliczności.
Wiosną 1997 roku znajomy spod Wrocławia poprosił o przysługę: transport trzylatka, który nie wrócił z dzierżawy z obozu jeździeckiego nad morzem. Dzierżawca po sezonie zniknął zostawiwszy konie u przypadkowego rolnika. Właściciel odzyskał wszystkie prócz jednego. Damian zgodził się pojechać i na miejscu zastał półdzikiego ogierka folbluta, który po wyprowadzeniu z obory, gdzie mieszkał  z cielakami, zaczął brykać w miejscu na metr wysoko. Zanim dotarł z nim do Warszawy, uznał, że będzie to doskonały prezent zaręczynowy .... Nie mogłam odmówić, choć prezent 5 minut po wyjściu z przyczepy brykał tak, że się wywrócił.
Mimo ciężkich doświadczeń życiowych i mikrego wzrostu, konik miał żelazne zdrowie. Weterynarz po usłyszeniu historii konia był sceptyczny, ale ja już zdecydowałam. Tak zaczęła się przygoda, która trwa do dziś.

Niewiele zaszarpany przez zajazdkę wyścigową, raczej się chował niż ciągnął, co zostało mu do dziś.. Najbardziej kochał i kocha brykanie - najlepiej w miejscu. Na szczęście jest krótki, więc łatwo wysiedzieć. Nerwus, wielkie oko, za to błyskawiczny i zwrotny, godna podziwu równowaga (pamiętam dosłownie kilka przypadków potknięcia się), ale buntownik, prowokujący konflikty, trudny do rozluźnienia. Sprawy nie ułatwiają moje niedostatki jeździeckie i brak stałej opieki z ziemi. A jednak, o dziwo, nie pozabijaliśmy się nawzajem.
Sportowiec z niego żaden, podobnie jak ze mnie. Nasz poziom to może ujeżdżeniowe P, jeśli ktoś by nad nami stał. Skoki w zasadzie leżą. Jak na tyle wspólnych lat to niewiele..  W kółko wracamy do podstaw, do rozluźnienia, oparcia  na kontakcie, lekkości.

Kryzys mieliśmy gdy był ogierem  - niebezpieczne zachowania (skoki na własne odbicie w szybie, słynny skok na klacz ze źrebakiem, namalowane na ścianie w skali 1:1), szaleństwa na pokazach. W końcu narów "delfinków" zaważył o decyzji kastracji, zresztą zbyt późnej. Po wycięciu w wieku 5 lat Sekret przestał walczyć z jeźdźcem, ale zachował swój charakter polegający na nieprzewidywalnych napadach wesołości pod siodłem i uporczywych próbach chodzenia na dwóch przednich nogach.
Zżyliśmy się na codziennych samotnych terenach, podczas wędrówek przez wiele stajni, rajdów i niezliczonych wyjazdów na pokazy i obozy, przemarszów przez miasteczka, parad i banderii. Z pomocą Damiana daliśmy radę wyuczyć się kładzenia i stępa hiszpańskiego, stopniowo wykonywanych coraz mniej nerwowo. Mamy numer ze sztandarem o długości 12 m, rozwijającym się w galopie,  a także kładzenie na środku pola bitewnego wsród kręcących się koni. Sekret chodził też w husarskich skrzydłach a nawet kiedyś po damsku. Rozmyślnie nie uczyliśmy go żadnych wspięć. Dawno temu pracował też krótki czas w rekreacji i na obozach jeździeckich.

Folbluci temperament nie ułatwia Sekretowi pracy w pokazach. Zawsze się spala, przejmuje więcej niż potrzeba i bryka. Pewnych spraw nigdy nie zgodził się do końca zaakceptować, więc nie męczymy go już ogniem czy dymem, ani fajerwerkami. Natomiast Grunwald zna na pamięć i nudzi się stojąc na "krzyżackiej górce" podczas kolejnej inscenizacji ;)
Ostatnio odnaleźliśmy dość odwagi by wystąpić na ujeżdżeniowych zawodach towarzyskich w szalonej klasie L (co zresztą doszczętnie zanudziło Sekreta, przyzwyczajonego że na każdym wyjeździe jest przynajmniej parę wystrzałów).  Nieśmiało marzymy o emeryckim LL WKKW, bardziej obawiając się drągów niż rowów i kłód.

Mimo, że Sekret jest pieszczochem, życzliwym i delikatnym koniem cudownym w obsłudze, to relacje z ludźmi są dla niego drugorzędne. Najważniejsze jest stado i klacze, a zwłaszcza ukochana starsza o 10 lat ślązaczka Malwinka. Na pastwisku przez identyczne skarogniade umaszczenie wyglądają raczej jak tłusta matka z drobnym dwulatkiem przy boku :) ale są naprawdę zżytą parą. Nierozłączni, zjeździli pół kraju, gdy jedno wejdzie do przyczepy, drugie wbiega tam samo. Pozornie Malwina gardzi zalotami Sekreta, ale w głębi końskiego serca jest do niego bardzo przywiązana.
A on oddala się od niej i stada tylko jeśli musi. I wraca dwa razy szybciej, by pilnować, dowodzić, dzielnie bronić i czasem poderwać.

Ma juz 17 lat, a znamy się od 14. Fizycznie nie widać po nim wieku, ale psychicznie się wyciszył. Pomogło mu codzienne padokowanie ze stadem, czego był przez pierwsze 10 lat życia pozbawiony. Wciąż jest sobą - na placu do pchania dopóki się go pracowicie nie rozgrzeje. W terenie bywa, że trzeba zapiąć pasy bezpieczeństwa ;) i trzymać się mocno. Repertuar znam na pamięć ale czasem jestem mocno zaskakiwana i nigdy nie wsiadam bez kasku.
Od około 6 lat koń nie jest kuty, a od roku strugam go sama wg. zasad naturalnych wywodzących się ze szkoły Petera Rameya (dzięki forum Re-volta) z bardzo zadowalającymi rezultatami.
Na dzień dzisiejszy jest roztrenowany, stoi sobie na padoku ofutrzony jak mamut wśród zawiei. Codzienie chodzi w karuzeli, a pod siodłem w lekkie tereny raz na kilka dni.

Bądź mi dalej zdrów, Krecie!

Wołomin, 10.12.2010 "