czwartek, 16 grudnia 2010

Malwina czyli koń bojowy

Rozpoczynamy cykl opowieści o naszych kopytnych...
Na pierwszy ogień kl. Malwina nn/śl, ur. 1989

Malwina to pierwszy i niemal legendarny koń Damiana. Trafiła do niego  w wieku ok. 5 lat. Skarogniada NN z hodowli terenowej, w bardzo dobrym tzw. starym typie ślązaka: ma wzorcowy pokrój. Jako źrebak została sprezentowana swemu pierwszemu właścicielowi P., który sam był nastoletnim początkującym. Wspólna nauka dwojga od zera przebiegała burzliwie. Pewnie wiekowi klubowicze TKKF Hubert pamiętają jak P. uczył Malwinkę ciągów... W każdym razie już w młodym wieku ustaliły się podstawowe cechy kobyłki, które do dziś się nie zmieniły. Dyskusyjne jest, czy są one wynikiem błędów w szkoleniu i opiece czy efektem wrodzonych skłonności.

Przede wszystkim, jak twierdzi brat Damiana:
To jest aż prawie że niemożliwe, że jakakolwiek istota na ziemi mogłaby być definiowana wyłącznie przez pożywienie. A Malwina jest. Można by próbować napisać książkę o niej i to nic nie da. Ale tylko wspomni się o jedzeniu i już wie się wszystko.
Malwina istnieje po to, by jeść, a właściwie pożerać. Trudno to opisać, ale dam kilka przykładów. Malwinka rzucająca się 3 razy dziennie na jedzenie tak gwałtownie, że trzeba uważać na palce dając siano. Malwinka w oczekiwaniu na swój owies wystawiająca z boksu paszczę, z której leje się ślina . Malwinka na padoku szarżująca z rozpędu na nieszczęśnika zbierającego kamienie - ma wiadro! Malwinka stojąca na uwiązie, pożarłszy wszystko w zasięgu paszczy i przednich nóg, precyzyjnie podgarnia kłaczek siana tylną nogą w kierunku przedniej, a potem do pyska. Malwinka na czele ogromnego stada prowadząca je w pole kukurydzy po wyłamaniu płotu (Chwalimierz 1999). Itd, itd... Ciekawe, że niepospolita inteligencja tego konia jest zawieszana w momencie samego ataku na pożywienie  - patrz nauka karuzeli. Czasem myślę, że Malwina powinna urodzić się drapieżnikiem.
Wbrew pozorom nie była głodzona, a przynajmniej od kiedy ją znamy. Przeciwnie, prawie zawsze ma lekką nadwagę. Zresztą potrafiła by wyżyć na miotle prawdopodobnie - nie gardząc przy tym stajennym na drugim końcu kija ;)
Bo druga cecha Malwinki to groźny wygląd. Jak chce - a chce prawie zawsze - wygląda jak wściekłość w końskiej skórze. Wystarczy się zbliżyć i natychmiast Malwina przybiera maskę mordercy: uszy przyklejone do szyi, dzikie oko, błyskawicznie sięgająca w kierunku człowieka kłapiąca (dosłownie!) paszcza, ostrzegawczo uniesiona przednia noga. Nieważne, czy dwunóg jest kochajacym właścicielem, mniej kochającą żoną właściciela, obcą osobą czy stajennym z wiadrem owsa. "Odejdź pokurczu bo zabiję i zostaw mi to żarcie!" Oto w skrócie komunikat wysyłany przez tego miłego konia. Jednak po bliższym poznaniu można się przekonać, że maska mordercy to odruch bezwarunkowy, nad którym Malwinka (chyba) nie panuje. Gdy zignorujemy ostrzeżenie o śmierci, okazuje się, że konia można poklepać, podrapać, wyczyścić bez większych problemów. Wyjąwszy przypadki gdy ktoś się boi, oraz gdy Malwina... ma kaprys (pamiętne ślady na brzuchu Michała z czasów obozu na Gniewie. Pokazywał je jako blizny po rekinie).  Lata pracy nie zmieniły tego a tylko złagodziły. Teraz odruch zredukował się do oczu i uszu.
Nie wiemy kiedy koń się tego nauczył.  Bo raczej nie mógł się taki urodzić. Ale córka Malwinki dopóki nie została odsadzona, miała ten sam nawyk kulenia uszu na ludzi, naśladując matkę. Więc może i matka Malwiny była jakoś znarowiona.
Wiemy jednak niestety o nieodpowiedzialnych (łagodnie mówiąc) pomysłach umyślnego drażnienia z początków kontaktów Malwiny z ludźmi. Nie bez znaczenia jest kwestia obsługi stajennej przez mniej doświadczonych lub mniej odważnych ludzi. Zawsze można było się zorientować po jej zachowaniu jak jest traktowana. Najlepszą opiekę (prócz oczywiście obecnej, czyli samego właściciela) miała w KS Pieńki, gdzie Agnieszka bardzo ją polubiła.

Malwinę cechuje także dość rozwiązły tryb życia w znaczeniu dosłownym. Trudno przeoczyć dni gdy się grzeje. A gdy w młodszym wieku stała w punkcie kopulacyjnym, słynęła z nieprzemijającej chęci na bliższy kontakt z płcią przeciwną - grzała się nonstop przez miesiąc.

Pominąwszy maniery stajenne, Malwinka pod siodłem jest fantastyczna. Duża i ciężka, zawsze bardzo miękko nosiła i była cudownie miękka w pysku, ponadto karna na pomoce, odważna i posłuszna. Gdy przeszło się gehennę kontaktów naziemnych, to po włożeniu nogi w strzemię następowała nagroda - przyjemność z jazdy. Wspaniale pracowało się z nią na pokazach. Żadnej nerwowości, brykania, po prostu spokojne wykonywanie zadań. Poprowadzenie grupy koni w ciemnościach przy blasku pochodni przebijając się w morzu wściekle hałasującej ciężkozbrojnej piechoty - proszę bardzo. Samotny przejazd przez centrum Warszawy z husarzem i skrzydłami na grzbiecie - no problem. Malwinka była wspaniała i żaden koń nie pracował tak jak ona. Jedyne co się nie udało, to próby oprzęgania, jeszcze w TKKF Hubert. Skończyło się na niebezpiecznej sytuacji i prób nie ponawiano.

Niestety już w wieku 10 lat pojawiały się problemy zdrowotne. Najpierw syndrom trzeszczkowy, który zelżał po kilku sezonach odstawienia na trawę. Potem ze zmiennym szczęściem koń był wdrażany w lekką pracę, lecz pojawiły się zwyrodnienia stawu koronowego przedniej nogi, dające o sobie znać po dziś dzień.  Obecnie pani seniorka, wyglądająca zresztą jak zwykle na okaz zdrowia,  króluje na pastwiskach, ignorując zaloty adorującego ją od lat folblucika. Czasem z rzadka przypomina sobie stare pokazowe czasy, gdy trzeba zagrać coś, co wymaga tylko dostojnej prezencji w stępie.

Niepowtarzalna indywidualność!

Z Malwiną przez lata - zdjęcia.

2 komentarze:

  1. Dostrzegam niejakie podobieństwa z moim Wielkim Strasznym Zwierzem! Czyżby na tym właśnie polegała życiowa mądrość Wielkiego Konia..?

    Acha! Pierwszy koń na którym w życiu siedziałem nazywał się Malwa. Ale to na pewno nie ta, miejsca się nie zgadzają, no i Malwa była... łaciata. Pewnie dlatego srokaczy do tej pory nie lubię :-)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha może coś w tym jest, że niezależnie od warunków życiowych agresję warto w sobie podtrzymywać ;) Nie zaszkodzi a może czasem pomoże...
    Waszą kobyłkę pamiętam, nawet pokrojowo podobna. I chyba te dwie damy stały w pewnym momencie razem w Zagościńcu, ale mogę się mylić. Więc ona też się nie zmienia?

    Pozdrawiamy Szlachetne Stado

    OdpowiedzUsuń